Gdy zaczynałam pracę w szkole, oczy błyszczały mi na hasło wyrównywania szans w edukacji. Po kilku latach też błyszczały, ale już ze złości. Uważam, że to jedna wielka bzdura. W tej propagandzie nie drzemie żadna szansa, ale czai się ogromne niebezpieczeństwo.
Przypuszczam, że nie jestem osamotniona w tym przekonaniu. Z pewnością zauważyliście, iż to nieszczęsne wyrównywanie szans jest niczym więcej jak tylko obniżaniem poziomu. To nie wyrównywanie, a zabieranie! Zabieranie szans na odkrywanie i szlifowanie talentów.
Produkujemy masy przeciętniaków. „Słabszych” uczniów ciągniemy na siłę w górę (choć przecież nawet trawa w ten sposób nie rośnie!), a „zdolnych” lekceważymy. Specjalnie użyłam tej nieszczęsnej nomenklatury „uczeń słaby” i „uczeń zdolny”, która funkcjonuje w polskich szkołach i programuje nasze myślenie właśnie w ten sposób.
A przecież to bzdura! Każde dziecko jest genialne. Zachwycamy się nad postępami kilkumiesięcznych i kilkuletnich maluszków, ich nowatorskim sposobem doświadczania świata, ich kreatywnością… Gdzie to później umyka? Co się z tym geniuszem gdzieś po drodze dzieje? Złośliwi mówią – idzie do szkoły. Czy to faktycznie złośliwość?
Zerknij proszę, na półminutową animację Stowarzyszenia Praktyków Kultury. Urzekła mnie w swojej prostocie
A jak pięknie koresponduje z metaforą nauczyciela ogrodnika, prawda?
Zauważ, że wszystko sprowadzamy do średniej. Intelektualny poziom naszych podopiecznych chcemy uśrednić, wprawdzie średniej ocen dla poszczególnych uczniów z danego przedmiotu już chyba nikt nie wyciąga, ale dla klasy – koniecznie! I porównujemy – na poziomie przedmiotów, na poziomie klas równoległych, na poziomie szkół, gmin, województw. Czy to nie szaleństwo?
Warto zauważyć, że w momencie gdy wszystko tak uśredniamy, także jakość naszych usług edukacyjnych jest tylko średnia. Zajmujemy się tworzeniem papierów, aby była podkładka, że działaliśmy w tym zakresie, że było koło wyrównawcze. A że prawie nikt na niego nie uczęszczał, to już nie nasza wina. My zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Nie chcieli, nie skorzystali. Ale zastanówmy się przez moment, czy jest możliwie, aby na genialne (bezpłatne) zajęcia przychodziła tylko garstka?
I ja tutaj uderzam także w swoją pierś. Wiem, że na moje zajęcia dla dyslektyków przychodziło tylko kilkoro znudzonych uczniów, a nie pół szkoły, jak to powinno być, ponieważ były koszmarnie nudne i nie dawały im poczucia postępu, satysfakcji i dobrze wykorzystanego czasu. Pisałam o tym tutaj. Teraz wiem, że takie koło poprowadzę zupełnie inaczej.
Za to na zajęcia teatralne i do klubu wolontariusza uczniowie przychodzili tabunami Dlaczego? Bo faktycznie mogli rozwijać swoje talenty, czuli się ważni, docenieni, każdy robił tam co innego, nie było żadnej szkolnej „masówy” ani przymusu. Nikt niczego nie uśredniał. Każdy rozwijał się we własnym tempie.
Zapytasz, no dobrze, bawili się świetnie, ale czy tam się czegoś uczyli? Ba! Zawsze uważałam, że były to bardzo ważne godziny, a z perspektywy czasu, uważam, że to były nawet ważniejsze zajęcia od tych przedmiotowych. Nie dlatego, że ja je prowadziłam, ale dlatego, że działo się tam mnóstwo ważnych rzeczy. Dzieciaki przekraczały na nich granice swoich możliwości, opuszczały pudełka komfortu. Widziałam tę radość w ich oczach wtedy i widzę teraz, gdy po latach wspominamy dziesiątki godzin prób, występy, owacje, które zebrali, łzy wzruszenia od staruszków z Domu Opieki itd.
Fakt, że każdy z nich miał szansę sprawdzić się i odnaleźć swoje miejsce, dał im siłę. Dzisiaj widzę, że Ci uczniowie to żywiołowe osobowości, które potrafią o siebie zawalczyć. Mają poczucie misji, wiedzą, w jakim kierunku chcą podążać. Oczywiście to nie jest tylko zasługa tych zajęć, to byłoby zbyt proste Jesteśmy wypadkową wielu rzeczy. Niewątpliwie jednak doświadczenie, które zebrali uczestnicząc w tych pozornie nieprzydatnych kołach, było bezcenne
No dobrze, taki jest stan rzeczy. Diagnozę nie jest trudno wystawić. Ale co dalej? Jedną z odpowiedzi jest książka, której jestem współautorką. We wrześniu 2017 roku na rynku edukacyjnym ukarze się coś na kształt podręcznika rozwoju kompetencji miękkich. Wspólnie z Marzeną Kud wierzymy, że to będzie dobry początek na realną oddolną rewolucję.
Swoistą szansę upatruję także w zmianie paradygmatu myślenia. Koniec z wyrównywaniem, czas na przygodę z zarządzaniem. Chodzi oczywiście o zarządzanie talentami. W tym widzę edukację szytą na miarę.
Nikt z nas nie lubi chodzić w czyichś butach, w za dużych spodniach, zbyt obcisłych bluzkach. Czujemy się wtedy nieswojo, nie potrafimy się skoncentrować, myślimy tylko o tym, aby pozbyć się zbędnego balastu. Czyż nie tak jest ze szkołą, która nie rozwija naszych zdolności tylko skupia się na brakach?
Gdy uczniowie wyjdą spod naszych skrzydeł, najprawdopodobniej będą musieli poszukać pracy. A co się liczy na dzisiejszym rynku? Talent, który wyróżni Cię spośród innych. Nie przeciętniactwo, nie średnie umiejętności ze wszystkiego, ale coś wyjątkowego, czego nie posiada ten Kowalski obok.
Prawdziwy talent to nie gips, ale plastelina. Nic nam nie jest dane raz na zawsze. Zatem, jeśli mamy w swojej klasie dziecko uzdolnione muzycznie, a nie damy mu szansy na rozwój, jego wyjątkowe zdolności zostaną zaprzepaszczone. Musimy zadać sobie pytanie – czy potrafimy realnie wspierać naszych uczniów w ich rozwoju? O tym, jak bardzo istotne jest motywowanie nadzieją na sukces, opowiada dr Paweł Fortuna.
Od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju myśl, że w swój rozwój osobisty zaczynamy inwestować najwcześniej po studiach. Dlatego właśnie postanowiłam stworzyć narzędzie, które uskuteczni tę praktykę już znacznie wcześniej. Książka, która jest zwieńczeniem projektu Wychowanie do Osobistego Rozwoju ma na celu zainspirowanie tematem rozwoju kompetencji miękkich i nauczycieli i uczniów.
Jednak nadal uważam, że to mało. Wciąż zastanawiam się, co można by zrobić, aby szkoła była naprawdę praktyczna. Nie wiem jak Wy, ale ja standardowe badania wyników oceniam dość słabo. Moim zdaniem nie oddają obrazu faktycznej wiedzy i umiejętności naszych uczniów, a już na pewno nie drzemiącego w nich potencjału. Ale je praktykujemy, bo przecież jakąś ewaluację trzeba zrobić… Jakąś, no właśnie…
Skoro kluczem do sukcesu jest wykorzystywanie swoich silnych stron, a nie korygowanie wad, może by tak wprowadzić do szkół praktykę testu Gallupa? Pozwala on zdiagnozować 5 (z 34!!!) wiodących talentów dla danej osoby. Mówimy o takich zdolnościach jak: czar, dowodzenie, elastyczność, odpowiedzialność, rozwijanie innych. Tutaj możesz przeczytać na ten temat znacznie więcej.
Od współautorki mojej książki, Marzeny Kud, która jest menagerem i coachem, wiem, że zarządzanie talentami jest już od dawna priorytetem w każdej poważającej się firmie. Więc jeśli nie chcemy być przedstawicielami archaicznego, skostniałego systemu, musimy czym prędzej tak ukierunkować naszych uczniów, aby potrafili zaprezentować swój talent światu. Ale jak mają tego dokonać, skoro sami o jego istnieniu nie wiedzą?
O tym jak istotna jest znajomość swojego potencjału, podkreśla prof. dr hab. Henryk Mruk. Według niego wyszukiwanie talentów na rynku pracy jest kluczowe dla sukcesu firmy. Polecam Ci ten krótki film.
Bądźmy ogrodnikami, osobistymi krawcami i poszukiwaczami talentów. Tylko jak to zrobić?
Ten artykuł nie skończy się żadną konkluzją, ponieważ chciałabym, aby zakończenie zostało napisane przez Ciebie. Zapraszam Cię do dyskusji. Co Twoim zdaniem mogłoby realnie wpłynąć na odkrywanie i rozwijanie talentów naszych uczniów? Pytam bardzo poważnie, ponieważ chcę zrobić w tej kwestii jak najwięcej. Wciąż szukam narzędzi i możliwości, które będą szansą. Poszukuję ludzi, którzy nie boją się zmian. Skoro czytasz ten wpis, jesteś jednym z nich Chciałbyś się przyłączyć?