CZY DZIECKO MOŻE BYĆ PO PROSTU ZŁE?

                                    fot. link

Musimy porozmawiać o Kevinie Lionel Shriver to książka, po którą sięgnęłam z polecenia mojej koleżanki, także polonistki. Obie lubimy czytać dziwne rzeczy, ale dla tej historii słowo „dziwna” to maksymalny eufemizm. Po tej lekturze zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie posiadanie dziecka zawsze jest błogosławieństwem…

 

Motto książki brzmi Dziecko tym więcej potrzebuje miłości, im mniej na nią zasługuje (Erma Bombeck). Jednak czy można kochać dziecko, które patrząc matce prosto w oczy robi wszystko, aby ją zniszczyć? Które bez wahania i wyrzutów sumienia krzywdzi młodsze rodzeństwo?
Już sam zamysł książki jest interesujący, aczkolwiek jak na powieść psychologiczną, wielce uzasadniony i tak naprawdę, chyba najbardziej trafny i typowy z racji subiektywnej narracji. Nie składa się ona z rozdziałów, lecz z listów. Listów żony do męża. Jak się okazuje, służą jej one jako terapia i próba poszukiwania odpowiedzi na pytanie: DLACZEGO?

W jednym z listów przedstawia ona Franklinowi powody, dla których obawiała się macierzyństwa. Wymienia np. kłopot, mniej czasu dla dwojga, zamiana w krowę, nienaturalny altruizm, ograniczenie podróży, ogłupiająca nuda, beznadziejne życie towarzyskie, degradacja społeczna. Swoją listę podsumowuje w ten sposób: Gdybym skatalogowała wtedy wszystkie negatywne strony bycia matką, i tak nie byłoby tam miejsca na syna, który może być mordercą.

Eva i Franklin są dobrze sytuowanym i szczęśliwym małżeństwem. Ona robi karierę, jest spełniona. Prowadzą bogate życie towarzyskie. Wszystko się zmienia, kiedy pojawia się ich pierwsze dziecko, Kevin. Na początku jest to tylko niewygoda i konieczność do poświęceń na rzecz małej, bezbronnej istotki, a ponieważ do altruizmu nie przywykli, było im ciężko. Jednak okazuje się, że to zupełnie nieistotny fakt w obliczu tego, że ich pierworodny nie jest bezbronną, czystą istotką…

Najgorsze jest jednak to, że czuje to i widzi tylko Eva. Tak się jakoś dziwnie wszystko układa, że tylko w jej obecności syn drze się niemiłosiernie już od niemowlęctwa. Z utęsknieniem wyczekuje każdego powrotu męża, aby z nim o tym porozmawiać, ale w jego oczach nie ma o czym… Z każdą stroną książki możemy coraz bardziej poczuć gorzki smak tego klaustrofobicznego świata, w którym zostaje zamknięta Eva. Nierozumiana przez męża, odsuwana przez syna, oddala się od nich coraz bardziej…

Co jakiś czas desperacko próbuje się przypodobać Kevinowi, który od wczesnego dzieciństwa wydaje się być bardzo inteligentny, przebiegły i przerażająco dorosły. Zarzuca on swojej matce, że go nie lubi, mówi: Przyzwyczaić się, to nie to samo, co polubić. Gdy ta zapewnia go o swojej miłości, wykrzykuje przeraźliwe „NIE!”. Czy nie chciał przyjąć uczucia matki, czy faktycznie go nie otrzymał? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Lionel Shriver w mistrzowski sposób kreśli dziwną, wręcz chorą relację matki z synem. Łączy ich jakaś niezrozumiała więź, zależność, która rodzi autodestrukcję. Mieć syna mordercę to ciężar, który zabija, a Eva żyje… Zachowuje się nietypowo jak na matkę mordercy kilkorga osób, w tym także członków rodziny. Z niesamowitą klasą i opanowaniem walczy z szyderczymi spojrzeniami i obelgami sąsiadów, pozostając dumną, a także ukrywa przed ludźmi swój ból. Na dodatek odwiedza syna w więzieniu, bo nie potrafi bez niego żyć. Czy to faktycznie miłość prawdziwa i bezwarunkowa, czy jakaś toksyczna zależność?

W jednym z ostatnich listów Eva wspomina swoją rozmowę z Kevinem na temat wirusów komputerowych. Odkryła, że jej syn jest ich kolekcjonerem. Pytała go jaki jest sens tworzenia takiego wirusa. Rozmawiali o tym przez jakiś czas. Na koniec pokusiła się o podsumowanie i parafrazę jego słów: Więc o to chodzi… Coś jakby, tak, przypomnienie o tym, że się żyje. By pokazać innym ludziom, że jednak cię nie kontrolują, że coś potrafisz, nawet jeśli można trafić do aresztu. On z uznaniem przytaknął. To był jeden z tych momentów, kiedy w jego oczach zyskałam na wartości – wyznaje Franklinowi. Czyli rozumiała jego duszę? Czy zatem przeczuwała, że stanie się mordercą? Może dlatego podskórnie bała się macierzyństwa… Dlaczego nie potrafiła temu zapobiec? Ale czy można wygrać ze złem, które tkwi aż tak głęboko?…

Książka rodzi mnóstwo pytań. Odpowiedzi brak, pojawiają się jedynie jakieś szlaki, które mogą do nich prowadzić, jak chociażby ostatnie słowa powieści. Zanim je jednak przytoczę, muszę dodać, że Kevin zaczytywał się w „Robin Hoodzie”. Kulminacyjnym punktem lektury jest rzeźnia, której dokonuje za pomocą łuku. Pojawia się kolejne pytanie  jak wielki wpływ na nasze życie mają książki, które czytamy?

Przed nim jeszcze pięć ponurych lat, które ma spędzić w więzieniu dla dorosłych i nie ręczę za to, jaki będzie po tym czasie. Teraz jednak w mojej drugiej sypialni przygotowałam pokój gościnny. Narzuta na łóżko jest bardzo pospolita. Na półce leży egzemplarz „Robin Hooda”. A prześcieradła są czyste.
 

                                                                                                                  

* Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki. 

Shopping Cart
Scroll to Top