KROK ZA KROKIEM, ŁZA ZA ŁZĄ …

                                             fot. link

Co niedziela na dziedzińcu Żółtej Willi miałem dziesięć kroków na to, żeby się pokazać, dziesięć kroków, żeby zyskać rodzinę, dziesięć kroków, żeby przestać być sierotą. (…) Zwrot w tył. Dziesięć kroków, żeby zniknąć. Dziesięć kroków, żeby znów pogrążyć się w bólu. Dziesięć kroków, żeby znów stać się sierotą. Po estradzie dreptało już inne dziecko. Żebra miażdżyły mi serce.

 
Kilka dni temu wpadła w moje ręce książka Ericka Emmanuela Schmitta „Dziecko Noego”. Wczoraj zaczęłam ją czytać i nie mogłam przestać. Bardzo rzadko czytam w autobusie, ponieważ choroba lokomocyjna mi w tym niezawodnie przeszkadza, ale tym razem książka wygrała. Gdy wychodziłam z MZK, miałam szklane oczy, które nie mogły się przyzwyczaić do widoku innej rzeczywistości niż tej z powieści. Nadal jestem bardziej tam, niż tutaj…
 
Żydowski chłopiec, Josepf Bernstein, opowiada swoją historię. Strona po stronie wciąga nas rzeczywistość okupowanej Belgii. Krok za krokiem, rozstanie za rozstaniem, łza za łzą, miłość przed nienawiścią, dobro zawsze przed złem. Zdanie za zdaniem byłam coraz bardziej zachwycona, treścią, zaskakującą wizją świata i absolutnie cudowną warstwą językową!
 
Joseph relacjonuje swoją drogę (warto zaznaczyć, że to historia prawdziwa!) tak plastycznie, że przed oczami czytelnika malują się kolejne obrazy w postaci śladów lub kamieni spotkanych na życiowej ścieżce. Spotkania i rozstania, chwytające za serce i rozdzierające. Jego życie rozdarło się na pół, to sprzed wojny i to po wkroczeniu niemieckich żołnierzy.
 
Z dzieciństwem zawsze wiąże się obraz mamy. Czy można go ubrać w słowa? Nie pytajcie mnie, jak wyglądała moja matka: czy można opisać słońce? Z mamy promieniowało ciepło, siła, radość. Bardziej pamiętam te odczucia niż rysy jej twarzy. Przy niej śmiałem się i nic złego nie mogło mi się przytrafić.
 

Gdy nastał czas wojny, przyszedł bezlitosny czas pożegnań. Krok za krokiem, łza za łzą.
Widzisz, Joseph – powiedziała mama – ta gwiazda, o tam, to nasza gwiazda. Twoja i moja.
– Jak się nazywa?
– Ludzie nazywają ją gwiazdą pasterza; my nazwiemy ją „gwiazdą Josepha i mamusi”.

Matka lubiła nadawać gwiazdom nowe imiona. Zakryła mi oczy dłońmi, kilkakrotnie obróciła mnie wokół i wskazała na niebo.
– Która to? Potrafisz ją odnaleźć?

W bezkresie nauczyłem się rozpoznawać bez pudła „gwiazdę Josepha i mamusi”. Tuląc mnie do piersi, matka nuciła kołysankę jidysz. Gdy tylko kończyła śpiewać, kazała mi pokazywać naszą gwiazdę. Potem zaczynała od nowa. Przezwyciężałem senność, pochłonięty przeżywaniem tej chwili.

Jedno jest pewne. Dla Josepha mama nierozerwalnie wiązała się z niebem. Była jego słońcem, jego gwiazdą. Gdy jej zabrakło, niebo spadło na ziemię…
 
Tak jak koniec daje początek, tak rozstanie zapowiada spotkanie. Zanim rodzice zniknęli z życia Josepha, zrobili wszystko co w ich mocy, aby powierzyć go dobrym ludziom. Moment ich odejścia zbliżał się nieubłaganie, więc przyszedł czas na zapoznanie się z hrabstwem de Sully.
 
Znowu pozwolę sobie zacytować fragment lektury. Dziecięcy punkt widzenia został uchwycony tak ujmująco, że nie mogłam się powstrzymać. Rozczarowałem się trochę, bo kobieta, która do nas zeszła, nie pasowała do tego, co sobie wyobraziłem: hrabina de Sully, mimo, że pochodziła ze „starej” rodziny, wyglądała bardzo młodo i chociaż była „wielką” damą „wysoko” urodzoną, nie była wyższa ode mnie. (…) Mała, młoda i rozczarowująca hrabina zaprowadziła mnie do salonu, gdzie poczęstowała ciastkami, herbatą i grała mi różne melodie na fortepianie. Wobec wysokości sufitów, obfitości podwieczorku i piękna muzyki, zrewidowałem swoje zdanie i zagłębiając się w wyściełanym fotelu, zgodziłem się z tym, że jest „wielką damą”.
 
Schmitt po raz kolejny okazuje się znawcą dziecięcej duszy i pryzmatu, przez który spoglądają najmłodsi. Naturalistyczny opis bezwzględnej brzydoty Mademiselle Marcelle jest niesamowity. Jak widział ją Joseph? Mademoiselle Marcelle przypominała wszystko, tylko nie kobietę; wyglądała jak kartofel na ptasim ciele. Jej twarz o grubych, źle ukształtowanych rysach, pomarszczonych powiekach, ciemnej skórze, nieregularna, szara i szorstka, podobna była do właśnie wykopanej przez wieśniaka bulwy: uderzenie motyką zaznaczyło wąskie usta, a dwa małe wyrostki – oczy (…). I jak tu się nie śmiać? I jak tu się nie pokusić o sporządzenie ilustracji? Ona wręcz sama się maluje!
 
Spotkań i rozstań w życiu Josepha było wiele. Pojawił się także ojciec Pons, przyjaciel Rudi, bezwzględne zło, absolutna miłość, strach i tajemnica. Kim jest dziecko Noego? Co przed światem ukrywa ksiądz?
 
Mogę Ci zdradzić, co o swojej misji powiedział Josephowi: Zbieram wszystko, co Hitler chce unicestwić. Zbierał też mądre słowa, którymi obdarowywał „swoje dzieci”: Ludzie wyrządzają sobie wzajemnie zło i Pan Bóg się do tego nie wtrąca. Stworzył ludzi wolnymi. A więc cierpimy i weselimy się niezależnie od naszych zalet i wad. Co za okropną rolę chciałbyś przypisać Bogu? Czy choć przez chwilę możesz sobie wyobrazić, że kogoś, kto się wymyka nazistom, Pan Bóg kocha, a kogoś, kogo schwytali, nienawidzi?
 
Wojna niszczy wszystko. Nawet dusze dzieci. Z czasem Joseph zaczyna gardzić swoim ojcem, nienawidzić za to że przez niego jest Żydem. Pewnego dnia, gdy go zauważa, udaje, że tego nie widzi. A przecież kiedyś o takim spotkaniu tylko marzył… Z czasem przyszły wyrzuty sumienia, których nic nie było w stanie ugasić. Serce zostało uratowane! Życie nie jest oczywiste, wszystko ulega zmianie. Schmitt jednak nie dokonuje żadnej oceny. Nie wolno tego robić, jeśli się nie przeżyło koszmaru wojny.
 
Zakończenie jest zaskakujące. Nawet dla etatowego czytelnika powieści inspirowanych wojną. Okazuje się, że po wojnie nieograniczona przestrzeń ogranicza, a spełniona tęsknota nie cieszy tak, jak powinna… Z czasem, krok za krokiem godzi się z nową rzeczywistością. Jednak, gdy budzą się wspomnienia, łza za łzą spływają…
 
Siedzę w autobusie i zamiast bielskich ulic, widzę belgijskie. Tej historii nie da się tak szybko zapomnieć…
 
Zaproś swoich uczniów na piękną, choć trudną, lekcję o pamięci, szacunku i wolności. Poleć im „Dziecko Noego”.
 
Jeśli interesuje Cię literacki obraz wojny z perspektywy dziecka, zapraszam do lektury recenzji „Wszystkie moje mamy” Renaty Piątkowskiej.

                                                                                                                               

* Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki. 

Shopping Cart
Scroll to Top